Translate

sobota, 24 marca 2018

ZIMA Z WIDOKIEM NA WIOSNĘ



    Jeszcze mi się nie znudziło coroczne witanie, czy raczej wypatrywanie wiosny na Szpiczaku. Pogoda niestety zimowa, zatem widoki na rychłe nadejście upragnionej są minimalne. Na stokach jeszcze sporo śniegu i podchodzenie bywa utrudnione a nawet miejscami niebezpieczne. Liczy się jednak sama wędrówka dająca frajdę i nadzieję na przygodę.
   Tym razem postanowiłem zacząć nietypowo,bo spod "Andrzejówki". Drogą zwaną dawniej "Der Toten Weg" przemieszczałem się na południe w stronę obranego celu, starając się wyłapać choćby najmniejszą oznakę nadchodzącej wiosny. Bez skutku, wszędzie tylko śnieg i śnieg. Ale widoczki chociaż są, na dolinę Złotej Wody.

    Co rok podchodzę innym stokiem. Tej wiosny wypada wejście "czeską drogą", czyli od południa. Tak sobie jakoś z czasem ponazywałem drogi na Ruprechtický Špičák, których to wejść są trzy: właśnie "czeska  droga" trawersująca zachodem górę i dobijająca do żółtego szlaku od południa (najłagodniejsza), "północna ściana" - bardzo strome podejście zielonym i niebieskim szlakiem, do tego z najdłużej utrzymującym się śniegiem (taki sudecki North Face) oraz "wschodnie schody", dosyć stromo, ale dojście trochę łatwiejsze niż od północy tymiż szlakami.

   I oczywiście clou tej eskapady - podziwianie piękna okolicy z wypatrywaniem oznak wiosny.

    Schodziłem ze Szpiczaka "północną ścianą" i to była prawdziwa przygoda, zwłaszcza, że nie miałem raków. Udało się dotrzeć do podnóża bez upadku. W drodze powrotnej, na Przełęczy pod Szpiczakiem, spotkałem dwóch wędrowców z Pabianic, którzy już drugi dzień tułali się po Sudetach w śniegu a jeszcze jeden mieli przed sobą. Śnieg ich trochę zaskoczył.

   Powrót do "Andrzejówki" oczywiście nie mógł odbyć się tą samą drogą, to nie w moim stylu. Tym razem Waligórę zamierzałem obejść z drugiej, zachodniej strony. Czarnym szlakiem z przełęczy droga wiedzie pod górę po południowym rozrogu Waligóry. Na czeskiej mapie, z której korzystam na smartfonie, kawałek od drogi jest pokazane miejsce widokowe, więc z ciekawości na chwilę zaglądam tam, aby go doświadczyć. Widok jest na dolinę Sokołowca Małego a za nim Czarnek, Włostowa, Kostrzyna oraz Suchawa.


    Dalej to już Rozdroże pod Waligórą i "Andrzejówka". A wiosny ani śladu.


   PS

   Na drugi dzień słoneczko pięknie zaświeciło, więc jak tu nie kontynuować poszukiwań. Tym razem skorzystałem z komunikacji miejskiej, w której czułem się lekko zagubiony z racji incydentalnego korzystania a dodając do tego kierowcę mówiącego innym słowiańskim językiem, to już zupełnie nie wiedziałem jak kupić bilet. Jakoś jednak się udało i wylądowałem na rondzie w Głuszycy Górnej, skąd ruszyłem pieszo do Janoviček na piwo.
  Zbieg okoliczności sprawił, że na Przełęczy pod Czarnochem, czyli na granicy, spotkałem wędrowną grupę, która okazała się być Wałbrzyskim Klubem Wędrowców z wałbrzyskiego oddziału PTTK. W dodatku szli tam gdzie ja w tym samym celu. Zrobiło mi się raźniej a dalej wspólnie dotarliśmy do pensjonatu "Vyhlídka".

   Bardzo przyjemne wnętrze, rzekłbym nawet, że elegancko i do tego bardzo miła obsługa. Wystarczy sugestywne spojrzenie i już podchodzi pani przyjmując z uśmiechem zamówienie.

   Nazwa oczywiście nie wzięła się z niczego, widok (vyhlídka) z okien na okoliczne góry  jest naprawdę piękny.

    Pragnienie (wiosny) gasiłem najpierw Opatem z kija, podanym w odpowiednim pokalu. Oprócz znaków firmowych zwrócił moją uwagę napis na naczyniu mówiący, że "uczciwe czeskie piwo nie potrzebuje Unii Europejskiej". Myślę, że jest forma dezaprobaty na jakąś decyzję, do głowy przychodzi mi europejski certyfikat produktu regionalnego, którego Opat nie ma a być może się starał o taki a wiem, że inne piwa (np. Primator) taki posiadają. Mimo wszystko uważam Opata za jedno z moich ulubionych piw.

   Drugim rzutem zamówiłem pszeniczne, które dostarczone zostało w pękatym kuflu. Przyznam, że chociaż złe nie było, nie zrobiło na mnie wrażenia.

    Trzeci strzał to Primator, oczywiście w firmowym pokalu. Wyczuwałem w nim nutkę czekolady, dobre, lecz jednak Opat wydał mi się lepszy. Warto jednak szukać i próbować.

    Za trzy wiosenne "browary" zapłaciłem piętnaście złotych (można płacić polskimi), więc moim zdaniem drożyzny nie ma, uczciwa cena jak na dobry lokal.
   Do Głuszycy wracałem naturalnie przez Javoří hory prowadzony promieniami słonecznymi i energią piwną.

   I punkt widokowy nad "kamykami".

    Na zbiorniku gruba warstwa lodu i lodospady jeszcze wiszą.

   A na koniec znalazłem oznakę swojego spełnienia i nadchodzącej wiosny: bazie.

    sudeciarz@o2.pl




2 komentarze:

  1. Fajnie że wreszcie coś wrzuciłeś. Kusisz niesamowicie tymi Suchymi. Co relacja, to bardziej przebieram nogami, tak mi się marzą tamtejsze szlaki ;) Natomiast ostatnia fotka, wprowadza naprawdę wiele optymizmu na nadchodzący czas.

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczy tylko z rana w któryś weekend wsiąść w samochód i przyjechać połazić po wymagających Suchych. Nic prostszego :). Pozdrawiam.

      Usuń